Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rok nie wyrok

Jan Pleszczyński
Jan Pleszczyński
Jan Pleszczyński Archiwum
W pierwszej klasie szkoły podstawowej siedziałem w jednej ławce z rezolutną dziewczynką, Małgosią. Małgosia poszła do szkoły w wieku lat sześciu. Pół wieku temu nie było to zbyt częste. Dziś moja szkolna koleżanka jest profesorem na Akademii Medycznej.

W liceum ławkę dzieliłem z Lesiem. Od niektórych z nas Lesio był młodszy prawie o półtora roku. Urodził się w maju i też poszedł do szkoły jako sześciolatek. Był niewątpliwie najzdolniejszy z całej naszej klasy. Niesamowicie ścisły umysł, ale i w humanistyce był znacznie lepszy niż znakomita większość. Odnosił sukcesy w różnych olimpiadach, a przy tym był "zupełnie normalny"; grał w reprezentacji klasy w koszykówkę, w brydża i robił parę innych ciekawych rzeczy. Dziś jest fizykiem teoretykiem na uniwersytecie.
Przypomniałem sobie szkolne czasy przy lekturze opiniotwórczej gazety. Autorka, jako dziennikarka, popierała pomysł, by 6-latki szły do szkoły. Ale jako mama 6-latka zmieniła zdanie. Wiadomo - punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a więc punkt widzenia mamy jest inny od punktu widzenia "zimnego profesjonalisty". Autorka - mama powołuje się na badania wykazujące, że 6-latek zawsze będzie miał pod górę wśród 7-latków. "Po prostu dzieci nawet z tego samego rocznika, ale urodzone w grudniu, mają o wiele mniejsze szanse, by się dostać np. do drużyny piłkarskiej, niż te ze stycznia. Są niższe, bardziej gapowate i mają słabszą koordynację. Tak, tak, kiedyś to oczywiście się wyrównuje. Tylko wtedy one już są przyzwyczajone do tego, że ich miejsce jest na ławce rezerwowych, a nie na środkowej części podium". Autorka dodaje, że zna sporo rodziców, którzy posłali swe sześciolatki do pierwszej klasy, i ani jednego przypadku, który by tej tezie zaprzeczył.

Absolutnie nie neguję wyników badań. I uważam, że głos rodziców powinien być ważniejszy niż głos urzędników. Na dodatek pewnie nie czuję problemu, bo nie miałem żadnych kłopotów w szkole podstawowej. Grałem w reprezentacji klasy w siatkówkę i w piłkę nożną, byłem wicemistrzem w ping--ponga (mistrzem był Boguś P., który czytuje te felietony - więc przy okazji pozdrawiam) i bezapelacyjnym mistrzem w cymbergaja, co bardzo nobilitowało. Wprawdzie byłem w klasie najmniejszy, ale Wojtek R. i nieżyjący już niestety Leszek S. zawsze stawali po mojej stronie w przypadku "konfliktu na pięści". Tak wypadało. Bo ja też poszedłem do szkoły w wieku sześciu lat. Wprawdzie nigdy prymusem nie byłem, jak Małgosia i Lesio, ale przecież jakoś mieściłem się w górnych strefach stanów średnich i w żadne kompleksy nie popadłem. I choć nie zrobiłem w życiu oszałamiającej kariery, to jednak jakoś sobie radzę. Nie mam traumy z dzieciństwa ani nocnych koszmarów.
Zalecam więc umiar i zdrowy rozsądek. A strach ma wielkie oczy.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.kurierlubelski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski