Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zostali zabici, bo byli Polakami. Reportaż wojenny Dmytro Antoniuka. Część XIII

Dmytro Antoniuk
Wiosną 1940 r. przywieziono tu ciała polskich oficerów zabitych w charkowskich więzieniach.

15 maja 2022, Charków, zmieniający się spokój.

Jeszcze pod koniec marca, będąc w Kijowie, spotkałem dziennikarzy polskich stacji telewizyjnych, którzy właśnie wrócili z Charkowa. Media wtedy krzyczały jednym głosem, że jest tam prawdziwe piekło, a koledzy z TV mówili, że można normalnie dojechać do miasta i tam zostać. Wszystko to zakręciło w mojej wyobraźni.

Nieco później do Charkowa pojechał mój przyjaciel W., który też stamtąd robił relacje. Opowiadał, że podróż do Charkowa w towarzystwie miejscowych jest całkiem normalna. Dla mnie to miasto od dawna było rodzajem magnesu. Mam stamtąd wielu dobrych znajomych (którzy jednak w większości wyjechali) i w ogóle Charków zawsze mi się podobał. Krótko mówiąc, kupuję bilety na pociąg i jadę. Od W. mam kontakt do osoby, u której mogę przenocować na miejscu. Jednocześnie otrzymuję kilka numerów telefonów do wolontariuszy.

Droga do Charkowa jest jedną z najbardziej malowniczych. Mijam Lubny, gdzie monaster Mgarski, zbudowany przez Kozaków i niestety zawłaszczony przez patriarchat moskiewski, zdobi brzeg Suły. Następnie Myrhorod, opiewany przez Gogola, to zawsze piękna Połtawa z jej Padołem i monasterem Podwyższenia Krzyża, który w czerwcu 1709 był siedzibą Mazepy i Karola XII.

W 2008 roku napisałem jeden z moich pierwszych przewodników po Połtawszczyżnie, podróżując po regionie. Od tego czasu ta „klasyczna Ukraina” pozostaje mi bardzo bliska.

Mniej więcej w tym samym czasie po raz pierwszy pojechałem do Charkowa. Na kilka dni. Żeby po prostu zrozumieć to miasto. Pamiętam, że miałem pewne stereotypy: promoskiewskość, powszechny język rosyjski, sowiecka architektura. Rzeczywistość okazała się nieco inna. Tak, w Charkowie zobaczyłem wiele stalinowskich budynków, ale w centrum miasta uderzyła mnie mieszanka starych domów różnych stylów - od klasycyzmu po neogotyk i modernizm. Ten ostatni był szczególnie powszechny, nawet bardziej niż w Kijowie.

Pamiętam, jak na głównej ulicy - Sumskiej - zaskoczył mnie język ukraiński wśród młodzieży; jak prawie wszędzie odpowiadali mi w tym języku; ile było napisów nierosyjskich. Byłem bardzo mile zaskoczony.

Nie mniej wzruszające było moje przybycie do miasta jesienią 2008 roku na wielki koncert na charkowskim placu Swobody (tutaj uważany jest za największy w Europie) Queen + Paul Rodgers. Koncert był bezpłatny i dlatego całą tę gigantyczną przestrzeń wypełniło 350 tysięcy widzów. Wygląda na to, że zarówno dla Queen, a zwłaszcza dla Paula Rogersa, był to show z największą liczbą fanów w ich karierze.

Potem spędziłem noc w gościach u artystki w dzielnicy Sałtiwka. Typowa sowiecka sypialna dzielnica, których wiele znajduje w moim Kijowie. Ale następnego dnia zostałem zabrany, aby pokazać mi Charkowską Akademię Sztuk Pięknych, dawną szkołę artystyczną zbudowaną na początku XX wieku w stylu ukraińskiej secesji. Wydaje mi się, że ten budynek zrobił na mnie nie mniejsze wrażenie, niż występy zagranicznych gwiazd poprzedniej nocy.

Kolejna wizyta w Charkowie miała miejsce w marcu 2014 roku. Wtedy właśnie doszło do próby zdobycia miasta przez Rosjan z Biełgorodu i ich lokalnych sympatyków. Weszli do budynku Charkowskiej Obwodowej Administracji Państwowej, dotkliwie pobili miejscowego poetę i aktywistę Serhija Żadana. Ale Charków wytrwał. Miasto nie zostało oddane wrogowi. Nie doszło do proklamacji „Charkowskiej Republiki Ludowej”.

Jednak wtedy nie było pewności co do przyszłości. Mój przyjaciel i polski publicysta Ziemowit Szczerek i ja przybyliśmy ze zwycięskiego kijowskiego Majdanu, obwieszeni żółtymi i niebieskimi wstążkami. Zatrzymaliśmy się u lokalnych działaczy. Natychmiast doradzili nam usunięcie wstążek, bo to niebezpieczne. Rzeczywiście na ulicach miasta panowało wówczas duże napięcie i nieufność. Ale nie widzieliśmy żadnych flag wroga.

Po raz kolejny przyjechałem do Charkowa, aby odwiedzić moją dobrą Koleżankę J., która zabrała mnie na wycieczkę po dziwacznych lokalnych barach, na końcu której dotarliśmy do występu kultowej lokalnej grupy „Orchestr Cze”. Charków zawsze słynął ze sceny muzycznej, która dała Ukrainie wiele prawdziwych gwiazd.

Pamiętam wszystkie moje liczne wizyty w Charkowie, bo za każdym razem towarzyszyła im eksplozja emocji. I teraz znowu wjeżdżam do miasta. Podobnie jak w marcu w pociągu do Kijowa słucham, czy nie ma eksplozji i wypatruję dymu z pożarów. Nie, wszystko jest ciche i zwykłe. Wraz ze mną podróżuje wiele osób, nawet z dziećmi. Widać, że wracają. Jest wielu wojskowych.

Z dworca do centrum idę pieszo. W Charkowie jest cudowne metro, ale jeszcze nie jeździ - na stacjach mieszkają ludzie, którzy stracili domy w wyniku ostrzałów. Wyróżniają się prawie puste ulice i nieliczne samochody. Przy jednym z domów, na cegłach stoi sowiecka łada - ktoś ukradł z niej koła. Tu i tam widzę potłuczone szkło na ziemi, a im bliżej do centrum, tym większe zniszczenie.

Idę do cerkwi Zwiastowania. Zewnętrznie jest w stylu neobizantyjskim, niezwykle elegancka. Wewnątrz - zupełne przeciwieństwo: zmierzch, wyblakłe malowidła. Witają mnie po rosyjsku „s prazdniczkom”, wydaje się, że dzisiaj jest święto kościelne. To typowy patriarchat moskiewski i interesuje mnie tylko architektoniczny element zabytku.

Naprzeciw cerkwi znajduje się wysoki maszt z dużą flagą ukraińską. Wspaniała dominanta, a także sąsiadująca z nią dzwonnica świątyni Wniebowzięcia NMP z XVIII wieku. W marcu w okna kościoła uderzył wybuch. Teraz zostały już naprawione.

Na jednym z centralnych placów widzę stary, piękny dom, mocno zniszczony przez rakietę. Robię zdjęcie, ale natychmiast przyjeżdża policja i nakazuje jego usunięcie. Bardzo im tutaj zależy na bezpieczeństwie, więc wszystkie zdjęcia robię w taki sposób, aby nie było widać, gdzie to jest, wyłączam geolokalizację.

Centrum jest bardzo zniszczone. Co trzeci budynek ma jakieś zniszczenia. Nie można tego porównać z Czernihowem, a tym bardziej z Kijowem. Na jednej z ulic, obok pięknej neogotyckiej rzymskokatolickiej katedry Wniebowzięcia NMP, dobiega mnie wycie syren przeciwlotniczych. Będąc w Charkowie zdecydowanie nie chcę lekceważyć niebezpieczeństwa, choć wydaje się, że przechodniów niewiele to obchodzi. Próbuję wejść do kurii, ale jest zamknięta. Więc szybkim krokiem idę do najbliższej stacji metra. Przy wejściu siedzi pracowniczka metra prosząc o pokazanie dokumentów, podchodzi też policjant. Rozmawiamy. Kobieta, którą zapisałbym wcześniej a priori do zwolenników „ruskiego mira”, mówi, że teraz wszyscy w Charkowie są już przeciw Rosji i nikt nie chce, aby przybyli „wyzwoliciele”. Policjant zapewnia, że rakiet w centrum miasta już nie będzie - „za droga przyjemność”. Mam co do tego wątpliwości. Pozwolają mi zobaczyć, jak ludzie żyją na peronie.

Uchodźców jest tu stosunkowo mało, ale są dzieci, a największe wrażenie robią na mnie namalowane na podłodze kwadraty dziecięcej gry w klasy. Oto materace, na których znajdują się różnorodne rzeczy: czajniki elektryczne, książki, żywność, walizki i inne. Wychodzę, kiedy alarm lotniczy mija.

Postanawiam iść do dzielnicy Sałtiwka, gdzie kiedyś nocowałem u znajomej artystki. To tam jest większość zniszczeń. Idę za nawigacją, transport publiczny tu nie dojeżdża. W jedną stronę to ponad dziesięć kilometrów. Ścieżka prowadzi przez dzielnice prywatnych domów. Tutaj wszystko jest jak zwykle: koty wygrzewają się na słońcu, kwitną wiśnie, kilku przechodniów, dzieci jeżdżą na rowerach. Gdzieś w połowie drogi słyszę wybuchy. Nie rozumiem, czy to blisko, czy daleko. Jednocześnie jestem pewien, że w Charkowie nic nie wybuchnie, bo nasi odepchnęli wroga daleko od miasta. Wreszcie docieram do Sałtiwki.

Nie widzę dużych uszkodzeń, tylko rozbite szyby. Ale to jeszcze nie północna Sałtiwka, gdzie Moskale zniszczyli całe dzielnice bloków.

Dochodzę do stacji metra Heroiw Praci. To jest stacja końcowa. Tu przebywają ci, którzy stali się bezdomni. Policjant przy wejściu mówi, że codziennie przyjeżdża tu pomoc i jedzenie, ale jest około sześciuset osób i nie każdy to dostaje. Pozwala mi zobaczyć wnętrze. W porównaniu z tą pierwszą stacją, to prawdziwy Babilon. Ludzie leżą nie tylko na peronie, ale także przy kołowrotach i drzwiach. Nie ma wystarczającej ilości miejsca i jest duszno.

Idę na górę. Słyszę dziwny i specyficzny dźwięk. Domyślam się, że to są strzały z „Gradów”. Ludzie się niepokoją i gotują się do ucieczki pod ziemię, aż jeden z nich mówi: „Uspokójcie się, to pracują nasi po kacapach”.

Dalej nie pozwalają mi iść patrole wojskowe: „Strefa zagrożenia. Ostrzał wroga”. A więc eksplozje, które słyszałem, mogły mieć miejsce w północnej Sałtówce. W pobliżu widzę taksówkę. Chcę pojechać do centrum, ale pytam, czy kierowca zawiezie mnie również do Piatychatki, podmiejskiej dzielnicy na północ od Charkowa, gdzie znajduje się memoriał ofiar operacji katyńskiej. Kierowca mówi, że nie pojechałby tam tydzień temu, ale teraz jest stosunkowo cicho, więc ruszamy.

Memoriał znajduje się w lesie. Wiosną 1940 r. przywieziono tu ciała polskich oficerów zabitych w charkowskich więzieniach. Prawdopodobnie zabijali też tutaj na miejscu. Wcześniej w lesie grzebano także ofiary stalinowskich represji z lat 30. XX wieku.

Byłem już na tym memoriale. Pamiętam krzyże katolickie i prawosławne, niekończące się tablice z nazwiskami zabitych. Teraz to miejsce jest mocno uszkodzone przez pociski wroga „Grad”. Tu i tam leżą zniszczone tabliczki z imionami. Na wielu z nich czytam, że ta czy inna osoba urodziła się we Lwowie, Brzeżanach, Łucku, a nawet w Petersburgu. Zostali zabici, bo byli Polakami. Teraz Rosjanie zabijają pamięć o nich. Wróg uderza w miejsce męczeństwa, w mieście - męczenniku. W mieście, które ma pecha leżeć geograficznie blisko granicy z Rosją.

Na noc - a słońce już zachodzi - postanawiam iść do wolontariuszy. Jest to gdzieś w centrum. Spotykam ładną kobietę, która prowadzi mnie do piwnicy. Przed wojną była tu restauracja, teraz się w niej nocuje. Dostałem śpiwór i pyszną kolację. Wpadam w niepokojący sen pod migoczącą lampą, która nie gaśnie.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski