Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy w tych światach także zabijają z zazdrości i pragnienia nieograniczonej władzy? Reportaż wojenny Dmytro Antoniuka. Część XVII

Dmytro Antoniuk
Dmytro Antoniuk/nadesłane

Już nikogo nie osądzam

Czerwiec 2022: krótkie szkice

Pod gwiazdami

Śpię w zamku. W prawdziwym średniowiecznym zamku, którego początek sięga XIV wieku. Śpię na belach słomy, przykrytych siatką. Nawet całkiem wygodne. To jedna z sal zamku Międzybozkiego na Podolu. Pod koniec XVIII w. stacjonował tu Tadeusz Kościuszko wraz ze swoimi podwładnymi, i być może stąd w czerwcu 1792 r. wyruszył na zwycięską bitwę z moskalami pod Żeleńcami, niedaleko Szepetówki. Za to zwycięstwo, Kościuszko wraz z księciem Józefem Poniatowskim i innymi, otrzymali pierwsze medale Virtuti Militari.

Przybyliśmy tu z przyjaciółmi, aby świętować 230. rocznicę zwycięstwa pod Żeleńcami, gdzie Polacy i Ukraińcy walczyli ze wspólnym wrogiem. W zamku gości nas życzliwy dyrektor muzeum, Pan Oleh. Mówi, że na przełomie lutego i marca było tu tych łóżek znacznie więcej, a muzeum zapewniało schronienie wszystkim, którzy jechali ze wschodu na zachód. Prawdopodobnie tysiące osób spędziły tu noc.

Wychodzę na dwór. Droga Mleczna nad głową. Coś podobnego widziałem rok temu na stepach besarabskich, gdzie przez dziesiątki kilometrów nie ma ani jednej żywej duszy. Teraz dostrzegam wszystkie znane i nieznane konstelacje. W tej chwili nowy teleskop Jamesa Webba leci gdzieś nad nami ze swoimi rozłożonymi, złotymi lustrzanymi skrzydłami i robi zdjęcia galaktykom oddalonym od nas o miliony lat świetlnych, gdzie szaleje nieznane życie, a może po prostu lodowa pustynia. Czy w tych światach także zabijają z zazdrości i pragnienia nieograniczonej władzy, czy też jest to właściwość charakterystyczna tylko dla gatunku homo sapiens?

Niecały kilometr stąd znajduje się grób założyciela chasydyzmu, Baal Szem Towa – BeSzT-a. Ten mędrzec twierdził, że dla Boga ważni są nie tylko uczeni w Piśmie i komentatorzy Tory, ale także zwykli ludzie, którzy służą Najwyższemu swoimi dobrymi uczynkami, a nawet tańcem i śpiewem. Taniec i śpiew... Jakieś 800 kilometrów na wschód stąd mało kto pamięta te słowa BeSzT-a. Chociaż wolałbym się mylić.

Pod gwiazdami, które może zgasły miliony lat temu, ale ich światło wciąż do nas dociera, na chwilę, nasze naprawdę drobne kłótnie, są zapomniane.

Poleskie koniki

Wracam z Podola do Kijowa razem z B., który zajmuje się hodowlą koni. Jest z Przyborska. Ta duża wioska znajduje się prawie przy wejściu do strefy Czarnobyla. W przededniu wielkiej wojny, wraz ze współpracownikami, wyruszył na ratunek prawie wymarłej rasie poleskich koni. Ostatnie pięć osobników zebrali we wsiach od Wołynia po Sumy. Doprowadził ich do dwudziestu osobników. Przed atakiem Moskali – a oni już w pierwszych dniach zajęli Przyborsk - B. rozważnie przeniósł konie na Podole. Do naszej wspólnej znajomej - dyrektorki kolejnego muzeum historycznego, w piękniej starej rezydencji.

- Widziałem, że wszystko idzie ku wojnie - mówi B. - Dlatego aktywnie szukałem miejsca do umieszczenia koni. Przecież koni nie da się przenieść gdziekolwiek w jednej chwili. Zwierzęta potrzebują pastwisk, i to dobrych pastwisk. Ale nie było czasu na wybór, więc wszyscy się tu przeprowadzili, przenosząc konie. Zabrali kilka opuszczonych domów i uporządkowali je. Ale niestety w muzealnym parku nie ma wystarczająco dużo miejsca dla koni. Tu są tylko drzewa, a potrzebujemy łąk, których tam nie ma. I wyobraź sobie, że prawie na całym Podolu nie ma czegoś takiego. Wszystko jest całkowicie zaorane. Kiedy tu widziałeś duże stada krów? Ja od dłuższego czasu nie widziałem. Tutaj każdy kawałek ziemi poświęcony jest słonecznikowi, rzepakowi czy kukurydzy. Przynoszą szybkie pieniądze. A jeśli chodzi o zwierzęta gospodarskie lub konie, trzeba się nimi opiekować, leczyć i szukać odpowiedniej paszy. Moje konie tu niestety tracą na wadze.

- Postanowiliśmy więc poszukać lepszych miejsc - kontynuuje B. - W zeszłym roku otrzymaliśmy grant europejski na odbudowę rasy koni poleskich. Chociaż nawet bez niego zrobilibyśmy wszystko, by je uratować. Znalazłem już lepsze miejsce, gdzie są pastwiska, na południu regionu kijowskiego. Co prawda przewóz koni kosztuje ogromne pieniądze, ale to jedyne wyjście.

Z żołnierzem z pierwszej linii

- Znowu jesteśmy niedaleko od ciebie. Możesz przyjechać - pisze do mnie mój kolega W., który długo był na froncie. W bagażniku mojego samochodu od dawna leżą dla niego dwa duże pudła z preparatami medycznymi przekazanymi z zagranicy.

Piękny, nie upalny dzień. Po niebie przetaczają się przedwieczorne chmury, zabarwione na różowo. Droga jest pusta i zaskakująco nienaruszona, choć w marcu toczyły się tu walki.

Dojeżdżam na miejsce. Wielu wojskowych. Szybko odnajduję znajomego. Jest teraz medykiem. Oddaję pudła, robię zdjęcia tym, którzy zbierali pomoc. Idziemy na spacer po lesie i polach. Martwię się o miny, ale W. chodzi zupełnie spokojnie, a jego pewność siebie również mi się udziela. Odprężam się trochę.

- Tak, stary, musiałem zostać medykiem – mówi W. – Byliśmy na froncie, teraz nas tu przerzucili. Mieliśmy rannych i zabitych. Kiedy to widzisz, twój światopogląd bardzo się zmienia. Już nikogo nie osądzam.

- Najgorsza jest kontuzja. Artyleria atakuje nas non stop i wielu chłopców doznaje takich obrażeń. Najważniejsze tutaj jest natychmiastowe rozpoczęcie leczenia. Na przykład mieliśmy jednego takiego rannego. Mówię: „Chodź, przygotuj się, zabierzemy cię do szpitala”. Ale on nie chce, mówi, że czuje się dobrze i nie wyjeżdża. Po kilku dniach przychodzi do mnie: „Rozrywa mi głowę, nic nie mogę robić”. A wtedy już o wiele trudniej jest pomóc.

- Jeden facet zginął na moich oczach. Wyobraź sobie, że miał na sobie bardzo fajną kamizelkę kuloodporną. Taką, która chroni zarówno pachwinę, jak i szyję. Na głowie miał wysokiej jakości hełm. Odłamek uderzył akurat między hełmem i kamizelką. Kiedy wkładałem jego mózg z powrotem do czaszki, myślałem, że nie będę w stanie tego znieść, ale o dziwo, nie. Wytrzymałem psychicznie. Musiałem też zebrać zdjęcia jego żony i dzieci, oraz ikonę, która go nie uratowała...

Pomoc od Niemców

- Tak, zastanówmy się, co powinniśmy wziąć - mówię do mojego przyjaciela M. i mojej żony, którzy pomagają mi kupować w dużym supermarkecie rzeczy dla dotkniętych wojną wiosek. - Musimy zabrać ze sobą po dwie rolki papieru toaletowego na osobę, pastę do zębów, mydło, ryż (kaszy gryczanej i soli nigdzie nie ma), olej, cukier, mąkę, czekoladę, ciastka, herbatę, trochę konserw i oczywiście świeże pieczywo.

Wypychamy tym wszystkim siedem dużych wózków. Wynajęty busik już czeka na podwórku. To syn sąsiada M. Przed wojną zajmował się transportem mebli, ale teraz praktycznie nie ma pracy. Chętnie zapłacę mu z przekazanych pieniędzy. Pomaga nam w pakowaniu pojedynczych paczek. Moja żona wymyśliła skuteczną metodę, w której stajemy w kolejce i każdy z nas wrzuca do torby określone przedmioty. Sto paczek zapełnia się dość szybko. Kiedy już mamy wrzucić to wszystko do samochodu, podchodzi mężczyzna i z szacunkiem ściska nam ręce. Czujemy się dumni, choć główna zasługa tej pomocy nadal należy do naszych przyjaciół z Niemiec, którzy byli tu już dwukrotnie osobiście. Teraz nie mogli przyjechać. Ale to oni zebrali tam ponad tysiąc euro, przekazali mi pieniądze, i teraz wszystko co kupiliśmy zawozimy do innych wiosek, w których jeszcze nas nie było.

Po naszych poprzednich wizytach ludzie poznali kontakty i napisali do nas, aby również do nich przyjechać. Mamy więc dwie miejscowości: Załyszany oraz Warowsk. Co prawda poproszono nas o pomoc w Sydorowicach, ale mamy tylko sto paczek, po pięćdziesiąt na każdą wioskę, więc pojedziemy tam następnym razem.

Czekają już na nas w Załyszanach na rynku. Mówię ludziom, że przepraszamy, nie ma wystarczająco dużo pakietów dla wszystkich. Dajemy po jednym dla każdej rodziny. Ale jest wielu, którzy proszą „dla babci Marii, która nie chodzi”, więc kiedy rozdaję, staram się nie myśleć o tym, czy czasami ktoś nie zabrał za dużo dla siebie. Naszym zadaniem jest niesienie pomocy jak największej liczbie osób.

Gdy kończymy, podchodzi do nas mężczyzna z rowerem i mówi, że w marcu „orkowie” przywiązali go nagiego do słupka, bo myśleli, że jest partyzantem.

W Warowsku pozostałe z pięćdziesięciu pakietów są rozdane jeszcze szybciej. Ale tutaj wieś jest większa, więc i ludzie liczniejsi. Nawet jak już całkowicie opróżniamy samochód, to jeszcze jakieś „babcie” przychodzą, ale nie mamy im nic do zaoferowania i oburzają się: „Więc dlaczego cała wieś była wzburzona?” W takich momentach chcesz zatopić się pod ziemią, choć to nie twoja wina. Nawet ze wszystkimi naszymi przyjaciółmi i znajomymi nie możemy pomóc wszystkim. Ktoś zostanie z pustymi rękami.

Już w Kijowie otrzymuję wiadomości od kobiet, z którymi umówiłem się w Warowsku i Załyszanach. Serdecznie dziękują za pomoc i obiecują napisać do naszych niemieckich przyjaciół, dzięki którym wszystko stało się możliwe. Zrobiliśmy trochę dobrego. Myślę, że BeSzT mógłby to pochwalić.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski