Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzieci bawią się głównie w wojnę. Reportaż wojenny Dmytro Antoniuka. Część XV

Dmytro Antoniuk
27-28 maja 2022 r.: Kijowszczyzna, pomoc humanitarna.

„Dowiedzieliśmy się, że niesiecie pomoc humanitarną do sąsiednich wiosek Kuchari i Teteriwske, ale nic w ogóle nie dociera do naszej Żerewy i Żerewpola. Jeśli jest taka możliwość, zapraszamy do nas. Tutejsi ludzie nie mają już nic”. Moi niemieccy i angielscy przyjaciele otrzymali taki list jeszcze przed wyjazdem na Ukrainę. Tak więc po strefie Czarnobyla, tego samego dnia udajemy się do tych dwóch wiosek. Dobrze, że zniszczone mosty zostały już tymczasowo odbudowane, bo inaczej musielibyśmy zrobić wielki łuk na niepewnych drogach gruntowych.

Mijamy wieś Rozważew. Tu na przystanku autobusowym widzimy wielu mieszkańców, głównie osoby starsze, ale są też dzieci. Bez wątpienia czekają na pomoc humanitarną. Z nikim się nie umawialiśmy, ale zatrzymujemy się, bo mamy specjalne paczki dla dzieci z zabawkami i słodyczami. Dzieci oczywiście są szczęśliwe, ale ich dziadkowie tak naprawdę nie rozumieją, dlaczego nic nie dostali. Cóż, taka jest smutna rzeczywistość każdej podróży z pomocą humanitarną: zawsze są tacy, którym się nie udaje pomóc... Nawiasem mówiąc, dzieci bawią się teraz głównie w wojnę. Budują swoje punkty kontrolne z kartonu, robią z drewna karabiny, które z daleka wyglądają jak prawdziwe, zatrzymują samochody i proszą o podanie haseł. Takie maluchy spotykamy w Dytiatkach, po drodze z Czarnobyla. To smutne echo wojny i nie wiadomo, jak długo je będziemy słyszeć.

Przy wjeździe do wsi Żerewa widzimy spalony las i ponownie fragmenty aluminiowego kadłuba. Wiemy już, że to bomba fosforowa. Jej części, po trafieniu w człowieka, palą ciało do kości, a wróg nie waha się rzucać tym zarówno w naszych wojskowych, jak i cywilów, choć tego typu bomba jest zabroniona przez międzynarodowe konwencje.

Żerewa jest naprawdę bardzo zniszczona: gdzieniegdzie ruiny spalonych domów. W centrum czekają na nas ludzie. Niewiele, około dwudziestu osób. Jak tylko wysiadam z samochodu, kobieta pyta mnie, jak konkretnie można uzyskać pomoc finansową od państwa. Znowu czuję się nieco zaskoczony, bo znam tylko oficjalne informacje, o których wszyscy już wiedzą.

Tymczasem przy bagażniku jest prawie tłok chętnych na otrzymanie paczek. Cierpliwie tłumaczymy, że wystarczy dla wszystkich, ale niektórzy już się kłócą. M. przywiózł też pudełko z odzieżą militarną, którą każdy chce dostać. Pomaga nam młoda para, która napisała list. Dla siebie nic nie biorą, chociaż odkładamy dla nich paczki „dorosłe” i „dziecięce” - mają małą córeczkę. Mężczyzna mówi, że pomoc zazwyczaj trafia do szefa Zjednoczonej Wspólnoty Terytorialnej, ale do samych wiosek dociera niewiele lub nic.

W Żerewiej czeka na mnie szczególna atrakcja: dwór Branickich! To moja specjalizacja, ponieważ piszę zaktualizowaną wersję mojej książki „Polskie zamki i rezydencje na Ukrainie” i nic wcześniej nie wiedziałem o tym dworku. Rychło idę starą aleją do tego drewnianego domu. Dziś to siedziba leśnictwa. Kilka lat temu wymieniono okładzinę budynku na nową, ale zachowały się niepowtarzalne zdobienia na fryzie, przypominające koniki morskie. Takiego wystroju nie widziałem nigdzie na Ukrainie. Niestety budynek został uszkodzony przez Moskali: wybuchy min uszkodziły część bocznej ściany i dachu. Leśnicy mówią jednak, że wszystko zostanie odbudowane. Mówi się też, że był to dwór myśliwski „niejakiej hrabiny Branickiej”. Otóż, nie wiedząc o tym, przeprowadziłem badania krajoznawcze i przyszła książka będzie dopełniona kolejnym obiektem.

W pobliskim Żerewpolu resztę pomocy przekazujemy spotkanym ludziom. Nie działa tu sieć telefonii komórkowej, ale wszyscy już o nas wiedzą i przyjeżdżają na rowerach, które są niezbędne w każdej wsi. Stoimy przy chacie. Na ławce siedzi bardzo stary dziadek. Obok znajduje się drewniana brama pomalowana pięknym wiejskim malowidłem naiwnym. Są łabędzie i urocza wiewiórka. Zawsze imponują mi takie rzeczy, więc robię zdjęcie. Właściciele - prawdopodobnie dzieci tego staruszka - cieszą się, że podoba mi się ich brama. Pytają, co dokładnie jest napisane na jednej z paczek żywnościowych przywiezionych z Niemiec. Tłumaczę, że to owsianka i kurczak. Są bardzo zadowoleni. My nie mniej.

Następnego dnia wczesnym rankiem udajemy się do jednego z supermarketów, gdzie hurtowo sprzedaje się żywność i artykuły higieniczne. Ładujemy kilka dużych wózków. Kupujemy olej, cukier (nie ma soli), ryż (nie ma gryki), mąkę, konserwy, herbatę, czekoladę, ciastka, mydło, pastę do zębów i chleb. Ze wszystkich podobnych wypraw wiem, że świeży chleb jest najcenniejszą rzeczą dla mieszkańców wsi. Traktują go niemal jak świętość. Więc zapełniamy ostatni wózek górą bochenków białego chleba. Produkty odbieramy w dużych paczkach, więc szybciej jest je przeliczyć przy kasie, niż pojedynczo.

Ważnym momentem jest teraz włożenie tego wszystkiego do 90. papierowych toreb. Jest nas czworo i rozdzielamy kto odbierze jakie towary. Proces trwa około godziny, a kiedy jest już po wszystkim, mogę stwierdzić, że zdobyłem kolejny fach - sortowanie. Gotowe paczki zajmują całą przestrzeń w naszym minivanie, więc udajemy się w ten sam rejon, co wczoraj.

Dziś musimy zawieźć pomoc do wsi Żmijewka i Olizarówka, skąd też ludzie pisali do nas listy. O dziwo wszędzie jest dość dobra, asfaltowa droga, choć wioski są bardzo odległe. W pierwszej spotyka nas mężczyzna. Mówi, że został ciężko pobity przez okupantów, którzy podejrzewali wszystkich o pomoc Siłom Zbrojnym Ukrainy. „Mieszkał u mnie Czeczen, który studiował na uniwersytecie w Kijowie. Pytam go: Czy widzisz tu chociaż jednego nazistę? Nie mógł na to nic odpowiedzieć.”

W centrum wsi znajduje się mały sklep. Sprzedawczyni, wydaje się, że również właścicielka, mówi, że wszystko zostało zrabowane w czasie okupacji i dopiero teraz życie powoli wraca. Ma tu zasięg, dzwoni więc do sąsiadów i bardzo szybko otaczają nas ludzie. Zadzwoniła też do sąsiedniej Olizarówki. Tam też na nas czekają.

Drogą ze Żmijówki mijamy Sydorowicze. Stoi tu drewniana cerkiew Jana Bogosłowa. Otwarta. Wchodzimy. Wewnętrz jeden, dość młody ksiądz, cicho odmawia modlitwy. Jest bardzo nami zaskoczony. Mówi, że okupanci myśleli, że on też był w partyzantce, chociaż jestem pewien, że cerkiew nadal należy do patriarchatu moskiewskiego, ale nie pytam o to. Pop, dowiadując się, że jest wśród nas Anglik, przypomina sobie zwroty, których nauczył się w szkole. Żartuje, że na pewno lepiej by sobie poradził ze słownikiem.

Olizarówka. Czeka na nas cały tłum. Nie widziałem tego wcześniej. Najpierw M. mówi krótkie słowy o naszych zagranicznych przyjaciołach i ich pomocy, a potem ja rozdaję paczki. Znowu jest tłoczno i ludzie narzekają, że nie dla wszystkich wystarczy. Pomaga nam ulewny deszcz, który zaczyna się akurat, gdy kończą się nam paczki. Ludzie uciekają do swoich domów. Zapraszają nas do jednej gospody, aby przeczekać złą pogodę. Pokazują liczne fragmenty pocisków wroga, które leżały w całej wiosce. Niestety widać tu ślady wojny: dwóch mężczyzn zostało wysadzonych w powietrze przez minę, gdy orali ziemię traktorem. Kolejny traktor też najechał na minę. Należał do właściciela domu, który odwiedzamy. Przeżył i jest ranny. Ale jego ciągnik jest kompletnie zniszczony. Gospodyni prowadzi nas do podziemia, pośrodku którego widzimy piecyk:
„Mieszkaliśmy tu w sumie trzydzieści dni. Również pies sąsiada. Gotowałam tu jedzenie, kąpałam malego”.

Olizarówka została mocno zbombardowana z samolotów, a niektóre domy zostały całkowicie zniszczone. Uszkodzeniu uległa także szkoła, w której piwnicach ukrywała się połowa wsi. Przechodzimy przez warsztat, w którym znajdują się maszyny. Tutaj jest najwięcej zniszczeń. Idziemy na siłownię. Jest cała. Ktoś zostawił zabawkę na ścianie i robi się bardzo smutno...

Jesteśmy bardzo głodni, ale mamy ze sobą przenośny piecyk i konserwy. Proszę, o wskazanie nam ładnego i bezpiecznego miejsca w pobliżu wioski. Chłopcy jadą z nami - w pobliżu jest ogromny staw. Trzeba do niego podjechać polną drogą. Mamy obawy. Pytam, czy wszystko tutaj zostało sprawdzone pod kątem min. Mówią, że wiele osób już tu przejeżdżało, ale najpierw chodzili z wykrywaczem metalu. Znajdujemy się w naprawdę bajecznym miejscu. Wysoki, sztuczny brzeg nad naprawdę dużym stawem, na przeciwległej stronie którego rozpościerają się łąki. Natychmiast podchodzi do mnie kot, który prawdopodobnie prosi o jedzenie od wędkarzy. Oczywiście nie pozbawiam go smakołyków. Burzowe chmury, łagodny kot, pluskająca woda, malowniczy krajobraz – to wszystko po prostu nas fascynuje.

Myślę, że to wspaniała nagroda dla naszych zagranicznych towarzyszy, za to, że wydali swoje pieniądze, poświęcili czas i wysiłek, by przybyć na pomoc zwykłym Ukraińcom. Jest to prawdziwe człowieczeństwo i jest to bezcenne.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski